Różne doświadczenia nauczyły mnie czegoś bardzo ważnego, że istnieje język porozumienia między słowami. Porozumienie pomimo różnic. To coś co mogę nazwać “język życia”. Gościnny wpis Patrycji Art w ramach cyklu Uczymy się jak pomagać.

W 2017 roku podjęłam pracę w Fundacji Dom Pokoju we Wrocławiu, w projekcie ROMA z Romami i Romni Rumuńskimi. Nie wiedziałam wtedy, jakie będzie to doświadczenie, co z moich umiejętności przyda mi się najbardziej w tym przedsięwzięciu. Mimo tego postanowiłam kierować się tym co zawsze sprawdza się najbardziej w moim życiu – intuicją.

Uniwersalny język

Wchodząc do projektu ROMA miałam za sobą kontakt z różnymi narodowościami, kulturami, wierzeniami, m.in. z Pierwszymi Narodami w rezerwatach w rejonie Ontario w Kanadzie i z tradycyjnymi rodzinami hinduskimi w Pune w zachodniej części Indii. Ponadto od 2004 roku brałam udział w Kręgach Kobiet, gdzie poznałam i nadal poznaję wyjątkowe porozumienie jakie my kobiety możemy stworzyć między sobą – siostrzeństwo. Właśnie te doświadczenia nauczyły mnie czegoś bardzo ważnego, że istnieje język porozumienia między słowami… Porozumienie pomimo różnic. To coś co mogę nazwać “język życia”. Składa się on przede wszystkim z podobieństwa w tym, czego doświadczamy – narodziny, przemiany związane z wiekiem, relacjami, radzenie sobie z trudnościami, budowanie swojej tożsamości. Mimo różnic w obyczajach czy tradycjach istnieje uniwersalne podobieństwo w tym czego doświadczamy. Często różni nas tylko sposób wyrażania tego oraz zakres wolności osobistej.

Miało to ogromny wpływ na moją pracę z Romni – kobietami społeczności Romów. Pierwsze miesiące były czasem jak koszmar – w ciągu kilku godzin emocje w naszym kontakcie mogły zmienić się od przyjaznych po ekstremalnie wrogie i agresywne. Długie miesiące trwało nim zbudowała się między mną a nimi nić zaufania. Podstawą było porozumienie w potrzebach – jak każda kobieta i one chciały być szczęśliwe, mieć coś ładnego do ubrania, czasem zjeść coś specjalnego, aby ich dzieci miały zaspokojone swoje potrzeby. Z czasem zaczęły się przede mną otwierać. Widziały, że rozumiem ich potrzeby i pomagam im je zaspokoić. Ze mną można było coś załatwić.  Innym ważnym elementem, który robił na nich duże wrażenie był mój brak strachu wobec ich często przemocowych i dominujących partnerów. W kontakcie z nimi, którego też musiałam się nauczyć, byłam z tymi mężczyznami na równi i też dyktowałam warunki. Widziałam, że na niektórych kobietach robiło to ogromne wrażenie. One często nie miały możliwości wyboru – partnera, wieku kiedy rodzą pierwsze dziecko, czy decyzji czy chcą zajść w ciążę czy nie. Ja mogłam podejmować te decyzje całkowicie bez presji i sama decydować o tym z kim i jaką relację mam. Nie bałam się konfrontacji z mężczyznami i stawiania im granic. Widziałam po niektórych z nich, że im to imponuje, mimo, że często mówiły, że nie rozumieją jak mogę “tak żyć”.

Jesteś moją siostrą

Jedna z kobiet – M.  odkryła we mnie powierniczkę swoich życiowych doświadczeń. Jako mama wielodzietnej rodziny wiele godzin spędzała sama na opiece nad dużą i aktywną gromadką potomstwa. Z czasem nasze rozmowy i jej wyjście “na fajkę” na balkon ze mną były tym oddechem w ciągu dnia, gdzie miała trochę odrębnej przestrzeni dla siebie. Nasze rozmowy stawały się coraz bardziej szczere, głębokie. Ona pytała mnie często o bardzo prywatne rzeczy.  Kiedy odpowiadałam szczerze, ona dzieliła się swoimi przeżyciami. Starałam się wplatać zadania związane z pracę w te bardzo intymne rozmowy i pokazywałam im, że rozwiązania jakie proponuję – współpraca z Fundacją czy edukacja dzieci może mieć dla niej korzyści.  W ramach naszej relacji i tej “miękkiej komunikacji” starałam się wypracować też efekty w pracy asystentki. Po ponad roku M. powiedziała, że jestem jej siostrą. Już wiedziała, że kiedy nie ma jej męża, bo jedzie zarabiać, to właśnie ja pomogę jej przynieść jedzenie do domu. Postanowiłam, że będę wprowadzać M. w nasz świat przyjemności: poszłyśmy kiedyś na kawę, ona zaprosiła mnie na “kebab”, poszłyśmy też kiedyś oglądać ubrania w markowym sklepie w jednej z galerii. Podziwiałam M., kiedy bez żadnego kompleksu zapytała ile kosztuje spódnica i na cenę 120 zł powiedziała: drogo! – i wyszłyśmy.  Często robiła plany, co i jak zrobimy kiedy przyjdą pieniądze. Rzadko nam to się udawało, ale zawsze była to jakaś mentalna odskocznia. M. w społeczności romskiej nie miała bliskich koleżanek, nikt nie wspierał jej w opiece nad dziećmi. Byłam dla niej bezpieczną i zaufaną osobą, bo nie roznosiłam plotek po społeczności i ona o tym wiedziała.

E. była jak na Romni elegancką i wycofaną kobietą. Pamiętam, jak spojrzała na mnie znacząco, kiedy powiedziałam jej  “jeśli masz problem, możesz mi powiedzieć”. Z czasem zaczęła się otwierać i okazało, że jest nieszczęśliwa w małżeństwie z agresywnym mężem, a jej prawdziwą miłością jest ktoś inny. Pokazywałam jej rozwiązania jakie oferuje nasz system – rozwód, alimenty. E. powiedziała, że u nich jest tak, że kobieta musi “uciec od męża” na 7 dni wtedy jest to oficjalne rozstanie. Ten proces trwał wiele miesięcy aż E. rzeczywiście uciekła i przez jakiś czas była spełniona z miłością życia. Do momentu kiedy mąż postanowił ją “odbić”. E. podobnie jak M. nie miała powierniczek w społeczności. Przez niektóre była krytykowana, że kocha innego. Ja jej nie oceniałam, mówiłam, że “u nas” kobieta może być z kim chce i też bez ślubu. E. jako jedna z nielicznych nosiła spodnie, ubierała się bardziej jak my niż jak Romni. Często mówiła, że jej się podoba nasze życie. Mam przeczucie, że miała na myśli swobodę wyboru…

Prawo do decyzji, prawo do przyjemności

Jednym z ciekawych tematów w pracy z Romni była antykoncepcja. U nich macierzyństwo jest jednym z najważniejszych priorytetów w życiu kobiet. Dla większości z nich było to bardzo dziwne, że nie mam własnych dzieci i kiedy pytały czemu, mówiłam wprost, że stosuję antykoncepcję. Tłumaczyłam im, że tak jak i ja mogą decydować o swoim macierzyństwie. Wiem, że nie zawsze mogły swobodnie się na to zdecydować, ze względu na presję rodziny. Popularne były wśród nich spirale,  o których wiedziały od osób ze stowarzyszenia Nomada. Nomada też miała dostęp do darmowych spiral, z czego niektóre z Romni korzystały.

To były dla mnie bardzo poruszające doświadczenia. Wykraczały poza ramy mojego stanowiska pracy, dlatego, że wydarzały się na mniej oficjalnej stopie, przy kawie, fajce. Dla tych osób bardziej zrozumiałe było, kiedy pokazywałam siebie od strony prywatnej bardziej niż oficjalnej. Dla mnie z czasem jasne stało się, że właśnie w tej sposób możemy wspólnie coś wypracować, nie zachowując chłodny dystans, ale otwierając się na kobiety jak na “Siostry”, które jak i ja przechodzą przez podobne doświadczenia. Widziałam często, że jestem o wiele bardziej od nich społecznie uprzywilejowana…  Zależało mi zawsze aby i one mogły wiedzieć, że jak i ja mają prawo do korzystania z różnych przywilejów, przyjemności, dóbr. Właśnie na takiej bazie mogłam też przekazać im ważne informacje jak poruszać się w naszym systemie, nie musząc łamać czy naginać prawa.

Po zakończeniu pracy w projekcie nadal miałam kontakt z tymi kobietami. Z czasem się urwał. Myślę jednak, że kiedyś znów się spotkamy na kawie. To są właśnie cenne chwile kiedy osoby społecznie wykluczane i niewidziane mają okazję być wysłuchane, zobaczone. Dostać szczerą uwagę i okazać to samo na swój unikalny sposób.

______________________________________

Patrycja Art – z wykształcenia socjolożka, wieloletnia weganka i aktywistka. Od 2004 roku uczestniczy w Kręgach Kobiet, prowadziła też Kręgi Kobiet i Czerwony Namiot dla kobiet w Szkocji i w Polsce. Fascynuje ją pradawny świat kultur boginicznych – kiedy Natura i kobiecość były w centrum życia społecznego.